24.06.2013

07. "Spieprzaj dziadu"

Pisane przy: Biffy Clyro - That Golden Rule

JEROME [Poniedziałek - 12.09.2005]
Siedziałem w ławce i ukrywając "Noc w bibliotece" Agathy Christie za podręcznikiem do języka polskiego, czytałem jedną z moich ulubionych powieści kryminalnych. Przyznam, że od zawsze uwielbiałem tego rodzaju książki. One najbardziej pobudzały moją fantazję. Najpierw poznaje się zbrodnię, a dopiero potem całą książkę. Co więcej, jest w nich tyle zaskakujących zwrotów akcji! Często nie mogę oderwać wzroku od treści i nie przesypiam nocy, ażeby dowiedzieć się kto w końcu jest zabójcą. Jednak najlepsze jest to, że zawsze, ale to zawsze mordercą okazuje się osoba, którą nigdy o to byś nie posądził!
Nagle poczułem, że ktoś szturchnął mnie lekko w ramię. Nie przejąłem się tym, ponieważ teraz zbliża się najważniejszy moment w książce. Aż ciarki przechodzą całe moje ciało! Kimkolwiek jest ta osoba, równie dobrze może poczekać. Czy nie widzi, że jestem zajęty?! Doprawdy, ludzie potrafią być irytujący.
- Jardine - usłyszałem tuż nad sobą głos nauczyciela.
Doczytałem zdanie do końca i z grymasem niezadowolenia spojrzałem w jego ciemne tęczówki, nad którymi marszczył w zdenerwowaniu brwi.
- Rozumiem, że wracasz do swego przeszłorocznego nawyku? - spytał i posłał w moją stronę karcące spojrzenie.
Myślał, że skoro ponad dwa miesiące temu obiecałem poprawę, to dotrzymam słowa? Może i by mi się to udało, gdyby nie to, że teraz przerabiamy romantyzm. No proszę ja was! Przecież tego czytać się nie da. Cały czas jakieś lamenty, smuty, niespełnione miłości, rozpacze, gorycze i samobójstwa! Kompletnie bez sensu. Dla mnie ciekawa książka to taka, w której ciągle coś się dzieje, a główny bohater to detektyw, a nie potencjalny samobójca, który zamiast przeboleć i znaleźć inną dziewczynę, to stęka i kwiczy, a potem strzela sobie w głowę lub o na Boga, wypija truciznę.
- Spieprzaj dziadu - mruknąłem cicho pod nosem.
- Coś ty powiedział? - A niech go! Zawsze słyszy to, czego nie powinien.
- Ahoj żeglarzu! - odparłem prawie natychmiast, nie do końca wiedząc, co mówię.
Z tego wszystkiego oczywiście palnąłem głupotę, a po całej sali przeszedł stłumiony śmiech uczniów.

Mocno trzymałem piłkę w obu dłoniach. Próbowałem skoncentrować się. Nie ważni są przeciwnicy, moja drużyna, nie ważny jest trener. Tylko ja, piłka i kosz oddalony o cztery metry. Wprawiłem kulisty przedmiot w ruch odbijając ją kilkakrotnie o parkiet. Ponownie złapałem piłkę w mocny uchwyt i zawiesiłem wzrok na obręczy. Zgiąłem lekko nogi w kolanach, przeniosłem ciężar ciała na palce u stup i wybiłem się wysoko w górę wyrzucając piłkę prosto przed siebie. Na ten krótki moment czas jakby zwolnił, a wszystko w około ucichło. Wydawało się, że piłka leci w zwolnionym tempie, a moje ciało opada o kilkanaście sekund za długo. Przez ten ułamek sekundy czułem się… niesamowicie dobrze. Jednak kiedy moje stopy ponownie zetknęły się z twardą powierzchnią, piłka odbijając się od środka tarczy wpadła w sam środek obręczy i przeleciała przez siatkę do niej przymocowaną, wszystko wróciło do normy. Koledzy z drużyny rzucili się na mnie z radością, trener wył z zachwytu, a ja… stałem tam i nie czułem nic. Kompletnie. Dlaczego tak jest? Dlaczego kiedy jestem w trakcie rzutu jestem szczęśliwy, a potem czuję tylko pustkę? Dlaczego cieszy mnie taki drobiazg, a wygrana nie?
- Dobra robota, Jerome – z zamyśleń wyrwał mnie głos trenera, a chłopaki odskoczyli ode mnie. – Świetny trening chłopaki – dodał i następnymi słowami skierował nas do szatni.
Wszyscy udali się we wskazane miejsce, tylko ja stałem na środku sali gimnastycznej i zastanawiałem się, dlaczego taki jestem. Dlaczego nie jestem normalnym chłopakiem ze zwykłymi uczuciami, tylko oschłym dupkiem? Nawet kiedy się staram, wszystko pieprzę, zawsze. Dlaczego tylko, kiedy czytam powieści czuję cokolwiek? Gdzie podziały się moje skłonności do empatii, współczucia wobec innych ludzi? Czasem ciężko jest mi nawet uśmiechnąć się. A czasem… Właśnie. Czasem występują takie chwile, kiedy niespodziewanie się uśmiecham, kiedy czuję przypływ pozytywnej energii i takie… takie dziwne uczucie wewnątrz, które rozpiera całe moje ciało. Lecz potem, wszystko znika i zostaje ta pustka. Denerwująca, wiecznie przy mnie będąca i nieznikająca.
- Przydałby się łyk świeżego powietrza i wdech przejrzystej wody, co nie? – usłyszałem tuż nad sobą dziewczęcy głos.
Zdziwiłem się nie powiem.
Natychmiast podniosłem głowę do góry. Na metalowych rurach, które były podporą dachu, leżała na plecach dziewczyna. Jej kruczoczarne włosy opadały w dół zwisając pomiędzy zawieszeniami.
Jak ona się tam wdrapała?!
Ważniejsze, co ona przed chwilą powiedziała?
- Nie rozumiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Pomyślałem, że może ma troszkę pomieszane w głowie i pomyliła słowa. W końcu, kto normalny wdrapuje się na podpory, które znajdują się pięć metrów na ziemią?
- Oczywiście, że nie – rzekła i cicho zachichotała. Z oddali wyglądała jak taki mały chochlik, który lubi sobie żartować z ludzi i ich denerwować.
Jeżeli właśnie w tym celu odezwała się do mnie, to źle trafiła. Mnie ciężko wytrącić z równowagi. Właściwie, graniczy to z cudem.
- Nigdy tego nie zrozumiesz, bo Twój umysł jest ograniczony – dodała po chwili.
Wyczułem w jej głosie nutkę irytacji. Zmarszczyłem brwi.
Jestem ograniczony, bo nie rozumiem jej pieprzonych słów? Po co mi w ogóle o tym mówi? Po co zadaje takie głupie pytania? Do tego siedzi cały czas u góry i nawet na mnie nie patrzy. Czemu w ogóle się tym przejmuję?
Pieprzę to i idę stąd, kark już mnie boli od ciągłego patrzenia w górę, dodatkowo reflektory oślepiają moje oczy.
Kiedy obróciłem się z zamiarem wyjścia, usłyszałem lekki szelest, a potem mocne uderzenie o parkiet. Nie odwróciłem się, tylko zerknąłem wzrokiem za ramię. Ponownie jedyne, co zobaczyłem to kruczoczarne włosy sięgające do kieszeni jej czarnych spodni. Powoli zaczęła się oddalać, a towarzyszyło jej echo oraz mój niemiarowy oddech.
Pokręciłem szybko głową. Dziwna dziewczyna, ale nie mam zamiaru teraz o niej myśleć. Muszę jak najszybciej wziąć prysznic i pędzić do Susannah. Przed treningiem dzwoniłem do niej, bo zdziwiło mnie, że zaraz po lekcjach tak nagle zniknęła. Zawsze wracaliśmy razem, więc pomyślałam, że może coś się stało. Za trzecim razem odebrała. Tłumaczyła się, że niesłyszała dzwonka. Jasne, bo ja wcale nie wyczułem jej przygaszonego i zapłakanego głosu. Poza tym ta dziewczyna telefon zawsze nosi przy dupie z głośnikiem ustawionym na maksa. Coś się musiało stać i ja już dopilnuję, że którykolwiek śmieć ją doprowadził do takiego stanu otrzyma sowite wynagrodzenie. Su wycierpiała już wystarczająco dużo przez niewłaściwych facetów i przyznam, że jedynie widok jej płaczących oczu sprawia, że coś czuję. Ale akurat tego uczucia wolałbym się pozbyć.
- Machine, śmierdzisz! A mieliśmy iść do Su! – usłyszałem za sobą podenerwowany głos Lukasa.
No tak, dalej stałem na środku Sali i wpatrywałem się przed siebie, zamiast ruszyć tyłek i w końcu zrobić to, co już dawno powinienem.
Przerzuciłem na niego znudzony wzrok i jedynie kiwnąłem głową. Chłopak tylko westchnął przeciągle. Dobrze wiedziałem, że nienawidził mojego ‘braku uczuć’. Właściwie jestem ciekawy, dlaczego się ze mną przyjaźni, skoro to go denerwuje? Właściwie… To nigdy nie rozumiałem tego chłopaka. Chociaż on, jak to on, chyba już się przyzwyczaiłem, ale ten nowy… Jak mu tam było? Muse? Mirk? Nie. Mike, chyba. Praktycznie zawsze jak go widzę jest uśmiechnięty. Jak on to robi? Przecież już dawno policzki powinny go boleć, a może właśnie mu zesztywniały albo doznał jakiegoś paraliżu?

JOSEPH [Poniedziałek - 12.09.2005]
Złapałem za Lorencię i usadowiłem ją na moich kolanach. Ignorując przeszywający ból dłoni, przejechałem po strunach i natychmiast wyłapałem, że czwarta struna się rozstroiła. Naciągnąłem lekko drugi klucz po lewej i szarpnąłem za metalową nić. Nim zdążyłem jakkolwiek zareagować z moich ust wydobył się syk, a ręka machinalnie zatrzęsła w powietrzu, aby odgonić ból. Cholera jasna! Co jeszcze dzisiaj pójdzie nie tak?! Nie dość, że ręka mnie napierdala, jak skur… to jeszcze Lorencia zwróciła się przeciwko mnie i zbiczowała mnie struną! Najbliższy sklep muzyczny jest dwadzieścia kilometrów stąd, gdzie teraz kupię nową?
Moich uszu dobiegło pukanie do drzwi. Zwróciłem niechętnie wzrok na nie i mruknąłem ciche: „Proszę”. Spodziewałem się każdego, naprawdę, każdego. Matki, ojca, któryś z braci, nawet nagiej Angieliny Jolie, ale nie tej osoby, a raczej tych dwóch osób, które właśnie przekroczyły próg mojego pokoju.
- Siema stary, co brzdąkasz? – spytał uśmiechnięty blondyn.
Popatrzyłem na niego zdziwiony, a później ten sam wzrok przeniosłem na jego ciemnoskórego kolegę, który stał tuż obok niego.
Przyznam żałuję, że jednak zza tych drzwi nie wyłoniła się seksowna brunetka.
-Takie tam – mruknąłem w ich stronę, wstając powoli z łóżka. Odłożyłem gitarę opierając gryf o ścianę, po czym ponownie zmierzyłem ich wzrokiem.
Nie chodzi o to, że ich nie lubię, bo lubię, w końcu się przyjaźnimy, jednak pierwszy raz zawitali w moje skromne progi. Poza tym nie widziałem się z nimi od ponad dwóch miesięcy, a tu nagle wpadają mi do pokoju, jak gdyby nigdy nic.
- Co ci się stało? – zapytał Lukas z wyraźnym zainteresowaniem wpatrując się intensywnie w, jak później zauważyłem, moją zabandażowaną rękę.
- Mały wypadek z tackami – bąknąłem.
Na samo wspomnienie ból ponownie przyszył moją prawą rękę.
- Jesteś drugą osobą dzisiaj, która miała z nimi problem – rzekł ze śmiechem i zastanowił się przez chwilę. Jego usta otworzyły się lekko, jakby chciał coś powiedzieć, jednak po chwili się zamknęły.
-  Lukas – te słowa wypowiedział Jerome, który jak zwykle wyrażał tylko jedną emocję. Znudzenie. Po kwaśnej minie blondyna doszedłem do wniosku, że jego ton miał być dosadny i upominający, ale natura bruneta dała o sobie znać.
- Ah, tak – westchnął nagle niebieskooki, jakby wyrwany z bardzo ważnych przemyśleń.
Spojrzał na Jeroma wymownie, po czym przeniósł tęczówki na mnie. Stałem spokojnie i czekałem, aż w końcu wydusi z siebie to, co ma do powiedzenia oraz przy okazji powód ich wizyty.

Potarłem lekko swoje ramiona, żeby choć trochę się ogrzać. Cholera jasna, a mogłem ubrać się cieplej. Oczywiście nie pomyślałem, zamiast tego uznałem, że krótki rękawek podczas jesieni to idealny pomysł.
- Jak zaraz ktoś nie otworzy, to przysięgam, że je wywarzę – warknąłem w stronę drzwi, przed którymi staliśmy wraz z chłopakami od pięciu minut, jak jacyś idioci i czekaliśmy.
Tylko na co? Cholera, nie otwiera, to nie ma jej w domu? Logiczne, prawda?
- Uspokój testosteron, zaraz ktoś otworzy – powiedział całkowicie rozbawiony Lukas.
Nie odezwałem się tylko rzuciłem mu gniewne spojrzenie, na co tylko się zaśmiał.
Po zaledwie sekundzie drzwi się otworzyły i stanęła w nich niska kobieta około czterdziestki. Gdy nas zobaczyła jej oczy rozbłysły, a na twarzy pojawił się szeroki, ciepły uśmiech.
- Dzień dobry, pani Close. Jest Susannah? – spytał Jerome i czy mi się wydawało, czy przez jego oczy przemknął lekki smutek? Nie, chyba mózg mi już zamarzł od tego zimna.
- Jest, wejdźcie chłopcy – uśmiechnęła się szerzej i przesunęła w lewo dając nam dostęp do mieszkania. – Dzień dobry – dodała po chwili, kiedy już zamknęła za nami drzwi.
Lukas uśmiechnął się do niej równie ciepło, u mnie no cóż, wyszedł lekki grymas. Przyznam, że nawet nie planowałem tutaj dzisiaj przychodzić, właściwie to nigdy. W sumie to pierwszy raz tutaj jestem. Kiedy skierowaliśmy swe kroki wzdłuż korytarza doszło do mnie, że nawet nie wiem, kogo przyszedłem odwiedzić. Cholera jasna, jak ja nienawidzę chodzić w ciemno.
Zatrzymaliśmy się przed drugimi drzwiami od końca po lewej. Jerome, jako że stał najbliżej zapukał kilka razy o drewnianą płytę. Po chwili ponowił ruchy. Drzwi się nie otworzyły, ale dosadnie było słychać, że ktoś jest w środku. Słychać było jak łóżko ugina się pod czyimś ciężarem za każdym razem, gdy się tylko poruszy.
- Su, otwórz – odezwał się Lukas, na którego twarzy już nie gościł uśmiech czy jakiekolwiek zadowolenie.
Był wyraźnie zmartwiony. Dobra, w co ja się wpakowałem?
- Idźcie sobie – cichy, przygaszony, damski szept doszedł moich uszu.
Jak się domyślam niejakiej Susannah.
- Mamy niespodziankę – odezwał się ponownie blondyn. W jego oczach wyraźnie świeciła się iskierka nadziei, która równie szybko jak się pojawiła, tak szybko zniknęła, kiedy usłyszał następne słowa dziewczyny.
- Lukas, pieprzone lody nie pomogą – warknęła wściekła, a jej głos wzrósł na sile.
Zastanawia mnie jedno. Skoro jest załamana to, czemu jej matka przy niej nie jest? W końcu to jej obowiązek, prawda? Ona powinna ją pocieszać, a nie do cholery jasnej ja! Przyznam szczerze i bez ogródek, że mam ochotę obrócić się na pięcie i stąd pójść. Dlaczego niby to ja mam niańczyć jakąś laskę? Nawet jej nie znam! Ta cała sytuacja działała mi powoli… Powoli?! W megaszybkopędzącym tempie na nerwy!
- Muszę po prostu pomyśleć – dodała po chwili, już spokojniej.
Nagle drzwi się otworzyły. Zaskoczony spojrzałem na nie. Na klamce znajdowała się ręka Jeroma, który trzymając w drugiej jakieś druciki, klękał przed nimi. Czy on właśnie włamał się do jej pokoju? Z resztą nieważne. Ważniejsze jest, kiedy on to zdążył zrobić? Nawet nie słyszałem żadnego hałasu. Muszę przyznać, że był całkiem niezły i zdecydowanie nie spodziewałem się tego po nim. Cicha woda brzegi rwie, jak widać.
Chłopak popchał mocniej drzwi i wszedł do pokoju. W środku panowały egipskie ciemności i jedynie otwarte drzwi dawały jakiekolwiek światło, które w tym momencie padało na jednoosobowe łóżko, na którym ktoś leżał skulony pod kołdrom. Blondyn zapalił światło, a ja zamknąłem drzwi za nami. Skoro już mnie tu przywlekli to się chociaż do czegoś przydam, nie? Kołdra poruszyła się nieznacznie, a spod niej wydobył się cichy głos. Jednak wyczułem w nim wściekłość.
- Wynocha! – Zadrżałem lekko. Przeraża!
- Przyprowadziliśmy Ci pewną, szczególną osobę. – Blondyn kompletnie zbył jej wcześniejszą „prośbę”, a na jego usta wdarł się uśmieszek.
- Nawet jeśli przyprowadzilibyście nagiego Orlando Blooma, to i tak macie stąd wypieprzać – warknęła po raz kolejny, a jej głos wezbrał na sile. – Chociaż Blooma zostawcie – dodała po chwili.
Na moment zapanowała cisza, ale zaraz po niej usłyszałem westchnięcie dobiegające ze strony łóżka. Dziewczyna podniosła się z miejsca i zrzuciła z siebie kołdrę, robiąc z głowy istny harmider. Wyglądała… Zadziwiająco dobrze. Co prawda miała lekko podkrążone, opuchnięte oczy, a na bluzce miała wielką, brązową plamę, jednak mimo wszystko jej pełne malinowe wargi, brązowy odcień oczu oraz wręcz idealna figura przyciągała mój wzrok. W szczególności, że bluzka jej się obsunęła i widać było jej część stanika, a co za tym idzie, część piersi, w którą bezceremonialnie się wpatrywałem. Co?! Jestem facetem!
Jej niezadowolony wzrok zalokował się na chłopakach, a mnie całkowicie ominął. Hej, przecież to ja jestem twoją niespodzianką! Chociaż byś na mnie spojrzała, do cholery! Westchnąłem poirytowany i dopiero tym zyskałem jej uwagę. Gdy mnie zobaczyła jej oczy się zabłysły, a kąciki ust podniosły się bardzo wysoko.
- O mój Boże! Przynieśliście mi Josepha Kurwa Jonasa! – krzyknęła z ekscytacją, a jej cały zły humor zniknął gdzieś wraz z echem jej pisku.
Ok… Tego na pewno się nie spodziewałem.

RAITA [Poniedziałek - 12.09.2005]
Fuj. Jestem cała brudna. Po dwóch godzinach spędzonych w zakurzonej bibliotece z tymi zidiociałymi bizonami mam dość. Bo kto mądry bawi się jak małe dziecko w "Lawę" przewracając wszystko na meblach? Oczywiście my... Zabawa była niesamowita, ale bałagan, który zrobiliśmy będą sprzątać jeszcze nasi wnukowie, jak nic. Do tego chłopcy byli na tyle mili, że większość książek poustawiali grzbietem do wnętrza półek. Idiotą być...
Weszłam do domu i nie odpowiadając na wołania domowników, od razu ruszyłam do swojego pokoju, gdzie biorąc jakieś czyste ubrania skierowałam swe kroki do łazienki.

Stałam na kafelkach, a letnie krople wody spadały na moje ciało, kiedy usłyszałam dziwny hałas dochodzący z... ściany? Co oni tam robią? Szurają grabiami? Nagle sznur prysznicowy wydał z siebie dziwny dźwięki i woda przestała lecieć.
Cholera jasna, co się dzieje? Nawet spokojnie wziąć prysznicu nie mogę, bo coś się psuje! Teraz muszę iść do łazienki dla gości. I znowu będę musiała sprzątać syf, jaki zostawiła ostatnim razem kochana rodzinka. Brudasy, jedne… Chociaż byli tu pół roku temu, to nadal jest tam bajzel. Sprzątniecie tego należało do mojego obowiązku, cóż, do aktywnych nie należę.

Szybko owinęłam się ręcznikiem i wyszłam ze swojej łazienki, a następnie z pokoju i udałam się do toalety na drugim końcu korytarza. Chciałam otworzyć drzwi, jednak one jak na złość były zamknięte. Z grzeczności zapukałam, bo może jakimś cudem ktoś tam jest. Nie wiem, może duchy albo zombie? W tym domu wszystko jest możliwe.
- Tak? - usłyszałam cieniutki głosik. Już wiedziałam do kogo należał, tylko co ona tam robi? Przecież ma własną łazienkę.
- Ann! Wyłaź, bo muszę dokończyć kąpiel - rozkazałam, chociaż wiedziałam, że tak szybko tego nie zrobi, jakbym chciała.
- Nie ma wody, rury są zatkane - odrzekła i wydała z siebie dziwny dźwięk, po czym usłyszałam jakby... tarcie? Co ona tarkę bierze do toalety? Co ona wyprawia? Zwykłe siku jej nie wystarczy?
- Co ty tam robisz? - Spytałam, nie będąc pewną czy chcę usłyszeć odpowiedź.
Mimo, że miała tylko siedem lat, to umysł bogatszy w o wiele większą liczbę i w bardziej pokręcone  pomysły, w odróżnieniu od swoich rówieśników.
- Odprawiam czarną mszę! - Tym razem jej głos był grubszy i głębszy.
Czasem się zastanawiam czy ona po prostu przypadkiem nie została opętana? To wiele by wyjaśniało. I ułatwiało.
- Nie wygłupiaj się tylko wychodź! - Krzyknęłam. Nie zostawię ją sam na sam w tym małym pomieszczeniu, bo znając ją, nie tylko krany zepsuje. - Bo zawołam rodziców! - Ten argument zawsze na nią działał.
Usłyszałam cichutki jęk. Po chwili zobaczyłam w drzwiach rudzielca z peleryną na plecach i kapturem na głowie. Miała jeszcze worek w ręku, ale nie wnikałam. Weszłam w końcu do toalety. W powietrzu unosił się zapach spalonej woskowiny. Co ona robiła? Jeny, ja chyba nigdy jej nie zrozumiem. Chyba, że... Nie, przecież nie mówiła poważnie... z tą mszą. To dziecko mnie przeraża.
Szybko sprawdziłam czy rzeczywiście tutaj też nie ma wody. Mała satanistka miała rację. Wróciłam do swojego pokoju i zarzuciłam na siebie szlafrok, wiążąc w pasie szerokim pasem, a ręcznik rzuciłam gdzieś na bok. Zeszłam po schodach do salonu, jednak nikogo tam nie było, za to z kuchni dochodziły kłótnie. Znowu. Po raz kolejny. Kłócą się. Nie dziwne, że Annabelle wariuje. Jak to dziecko ma wyrosnąć na normalną dziewczynę przy takich warunkach? Lepiej by było jakby się rozwiedli i kłopot z głowy. Zero kłótni, sprzeczek, rozluźniona atmosfera w domu i... brak ojca. Szlak. Jedyny minus. Nie mogę przecież pozwolić by Ann była wychowywana bez ojca. Lepiej będzie jak im przerwę.
Weszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę w poszukiwaniu czegokolwiek. Od razu zamilkli. Przy nas nigdy się nie kłócą. Ha! Bo myślą, że ściany, to są tak grube, że w ogóle nic nie słychać. A podobno to dorośli są tymi mądrzejszymi od nas.
- Zamknij tą lodówkę. - Nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez moje ciało. Nie lubiłam głosu ojca. Zawsze był taki chłodny i szorstki, bez uczuć. Chociaż jestem jego córką, to przy nim czuję się nieswojo. Wyobcowana, jakby nie łączyły nas więzy krwi. Szczerze? Przyzwyczaiłam się do tego. Nigdy mnie nie darzył sympatią, ja jego jakoś szczególnie też nie. Przy ludziach zachowywaliśmy pozory dobrej córki i dobrego ojca, jednak w domu...
- Jak ci zimno to się ubierz, ojczulku - rzekłam krnąbrnie. - Przyszłam po coś i póki tego nie znajdę, nie wyjdę. - Zaciętą i pełną rezerwy miną dałam do zrozumienia, że dzisiaj jestem w świetnej formie.
Ojca zalał ceglasty rumieniec gniewu. Brew nerwowo mu dygotała. Zawsze tak miał, kiedy się nadmiernie denerwował. Niepotrzebnie. Doskonale wie, że zawsze mu dogryzam, jednak on nadal próbuje przywołać mnie do "porządku". W jego mniemaniu powinnam skakać koło niego, robić to co on każe i być wdzięczna, że żyję i że mogę być jego osobistą niewolnicą. Wee huu, aż skaczę ze szczęścia, głęboko, głęboko, głęboko ukrytego szczęścia.
Mama się nie mieszała. Zawsze unikała starć między nami. Czasem próbuje złagodzić sytuację, jednak dzisiaj zrezygnowana odpuściła i wyszła z kuchni.
Rzucił mi ciężkie spojrzenie, od którego, w jego mniemaniu, miałam się poddać i błagać na kolanach o wybaczenie, jednak ja ani myślałam ustępować. Pogardliwie spojrzałam na człowieka, który próbuje stanowczo nadużywać swojej władzy rodzicielskiej. Nic nie mówił. Stał w milczeniu, zaciskał pięści i próbował się kontrolować. Wiem ile to dla niego wysiłku, więc wzięłam butelkę soku... Spojrzałam na etykietkę "Sok Pomarańczowy". Nie zbyt go lubię. Odłożyłam na miejsce i wzięłam sok bananowy. Zamknęłam drzwiczki jednym, silnym pchnięciem. Odwróciłam się tyłem do lodówki perfidnie patrząc w oczy staruszka, który stał na przeciwko mnie. Odkręciłam zakrętkę i oparłszy się na zgiętych w łokciach rękach o chłodną, metalową obudowę, upiłam kilka łyków z butelki, cały czas nie przestając patrzeć się w jego tęczówki pełne gniewu.
Nagle przypomniało mi się, po co tak naprawdę tu przyszłam.
- Wody w kranie nie ma - powiedziałam, odkładając sok na miejsce.
Oparłam się plecami o drzwiczki i założyłam ręce na piersi, czekając na jego odpowiedź.
- Wiem, musiałem odłączyć - powiedział obojętnie i wyszedł z pomieszczenia.
Próbuje się odegrać. Niech go szlak! Szybkim krokiem wyszłam z kuchni i podbiegłam do niego, zatrzymując jego osobę w przedpokoju.
-Poważnie? - Podniosłam ręce w geście mówiącym "Co, nie masz zamiaru nic z tym zrobić?", jednak on jedynie mnie ominął i poszedł dalej. Nawet nie uraczył mnie odpowiedzią, tylko najzwyczajniej w świecie mną pogardził i poszedł. Cham i prostak! I ja niby jestem jego córką? Ha! Chyba na innej planecie, w innym świecie i w innym wcieleniu! - W takim razie sama sobie odkręcę - krzyknęłam za nim.
Momentalnie przystanął, ale nie odwrócił się. Ruszyłam w stronę drzwi do piwnicy, już miałam położyć dłoń na klamce, kiedy została odepchnięta przez wielkie łapsko taty. Ha! Wiedziałam, że zmięknie. Nigdy nie lubił gdy ktoś wchodził do piwnicy. Nie obchodzi mnie co on tam chowa, nawet jeśli miałoby to być lalka z sex-shopu, wibratory czy inne dziwne trunki. Ważne jest to, że to świetnie, że je w ogóle tam ma. Zawsze mogę to wykorzystać przeciwko niemu.
Z miną zwycięscy oddaliłam się do swojego pokoju i pozwoliłam ojcu zająć się problemem.
Kiedy weszłam z powrotem do pokoju zobaczyłam mamę, która z przejęciem i dziwnym zafascynowaniem wyrzucała wszystkie moje rzeczy z szafy. Co ona wyprawia, do jasnej cholery!?
- Mamo! - krzyknęłam, a kobieta momentalnie obróciła się w moją stronę.
Wykonując ten ruch lekko drgnęła, za pewne wystraszona moim głosem.
- O, kochanie! - Klasnęła delikatnie dłońmi. - Gdzie schowałaś te piękne czarne buty, które Ci kupiłam na gwiazdkę? - spytała kompletnie się nie przejmując bałaganem, który zrobiła.
- Nie mogłaś od razu mnie zawołać? - odparłam pytaniem kompletnie zirytowana.
Niby wszystko jest dobrze, bo przecież można to wszystko posprzątać, ale z drugiej strony jednak mogła się mnie spytać, prawda? W szczególności, że te buty trzymam w kartonie pod łóżkiem...

W całym Wickoff, ba, w całym New Jersey przeszła fala krzyków sfrustrowanej nastolatki. Normalnie bym się zdenerwowała, przeszła do tej dziewuchy i zabiła kilofem albo tłuczkiem do ciasta czy innym narzędziem tortur, lecz niestety tą nastolatką jestem ja. A popełnić samobójstwo kilofem lub tłuczkiem, to nie rodzaj śmierci, którym chciałabym umrzeć.
- Nie ma mowy, mamo. Nawet o tym nie myśl! – Po raz kolejny wyrażałam swoją opinię, ale matka jakby ogrodzona wielkim, kamiennym i dźwiękoszczelnym murem, nic nie słyszała.
Doprawdy, ta kobieta chyba zwariowała!

JOSEPH [Poniedziałek - 12.09.2005]
Kolejne drzwi. Kolejny raz jest mi zimno. Tym razem, nawet nie mogę potrzeć swych ramion, bo od czasu pisku Susannah nie może się oderwać od mojego ramienia. Cholera jasne, dlaczego to ja zawsze wchodzę w największe gówno?
Tym razem zapukał Jerome, a drzwi prawie natychmiast się otworzyły. Kiedy w drzwiach stanęła niebieskooka blondynka z lokami na głowie, zamarłem. Ocknąłem się dopiero kiedy uścisk na moim ramieniu zelżał, aż w końcu całkowicie znikł. Spojrzałem ponownie na blondynkę, która nie ukrywała swojego niezadowolenia, jednak widać było, że jeszcze mnie nie zauważyła. Najpierw spojrzała na chłopaków, których obrzuciła gniewnym spojrzeniem. Co jest? Mówili, że idą do przyjaciółki, a ona nawet nie cieszy się, że ich widzi? I to ma być przyjaźń? Od samego początku wiedziałem, że ta dziewczyna ma nie równo poukładane pod tą blond szopą. Prychnąłem niezauważalnie.
Jej wzrok przeniósł się na Susannah, którą obrzuciła długim i przenikliwym wzrokiem.
- Zabiję go – wysyczała przez zęby, zaciskając mocno szczękę.
Obserwowałem ją zaskoczony. Wystarczyło jedno zerknięcie na brunetkę, a ta idealnie odkryła, co ją gnębi. Co było dziwniejsze zanim wyszliśmy z domu dziewczyny nałożyła na twarz makijaż idealnie pokrywający wszystkie opuchlizny i podkrążone oczy oraz wszelkie zaczerwienia.
Blondynka już miała ruszyć przed siebie, kiedy Susan zatrzymała ją ręką.
- Nie rób t-tego – Zaoponowała szybko. Z jej postawy wynikało, że ton jej głosu miał wyjść na stanowczy, ale w połowie się załamał. – On-n nawet nie wie, że j-ja wiem – dodała po chwili, a moje źrenice się rozszerzyły.
Że co do cholery?! Czyli nie dość, że ją zdradził, bzykał jakąś laskę na jej oczach, okłamywał ją, a ona nawet nie zrobiła mu porządnej awantury?!
- Że co do cholery?! – krzyknęła wściekła, Raita, powtarzając moje słowa, które ja zachowałem dla siebie. Chłopacy też byli wyraźnie niezadowoleni z tego faktu i mocno zaciskali pięści, a ich szczęki wyraźnie się zacisnęły pod wpływem jej słów. To było dziwne oglądać Jeroma z jakimikolwiek uczuciami. Chociaż przyznam, że akurat tych emocji w jego wykonaniu wolałbym nie widzieć i szczerze współczuję temu O…Olegowi? Chyba. Współczuję mu przyszłego spotkania z tą dwójką.
- Zamknęłam d-drzwi za nim-m – po jej policzku spłynęła łza, którą natychmiast starła Raita swoim kciukiem. Dość brutalnie, jednak dziewczyna nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Jak widać po prostu nie chciała widzieć, jak jej przyjaciółka płacze przez tego dupka, O… Oleksa? Jakoś tak. Nie wiem. W każdym razie podczas drogi tu zostałem we wszystko wtajemniczony przez Jeroma, który skorzystał z tego, iż przez chwilę Susan była zajęta rozmową z Lukasem.
- M-mnie zobaczył – dokończyła zaciskając mocno oczy.
- Zabiję go – żachnęła się ponownie blondynka, jednak tym razem nie ruszyła się z miejsca.
- Sama to załatwię, proszę – zwróciła się do swoich przyjaciół, a potem odwróciła głowę w moją stronę.
Czego ode mnie oczekiwała? Że nie rzucę się w biegu do domu tego drania i nie wyciągnę mu nóg z dupy i nie nakarmię go nimi? O to prosiła? Pffy. Mimo wszystko uważam, że dupkowi się należy i nie powinna tego załatwiać sama, ale co ja mogę? Dopiero dzisiaj ją poznałem, więc nie będę się dla niej poświęcał i leciał na złamanie karku do tego fagasa, jak to chciała uczynić Raita.
- Spokojnie – mruknąłem cicho i posłałem w jej kierunku mały uśmiech.
Odpowiedziała mi o wiele szerszym, ale to pominę, bo mój głos odwrócił uwagę blondynki od całej zaistniałej sytuacji.
Jej wzrok natychmiast przeniósł się na mnie, a w jej oczach zabłysła iskra istnego wkurwienia.
- Chyba sobie jaja robicie – warknęła, a w jej tonie słychać było zrezygnowanie.
Na moją twarz momentalnie wkradł się wredny uśmieszek. Nie wiem, dlaczego, ale spodobała mi się jej reakcja. Spodobał mi się fakt, że samą obecnością doprowadzam ją do złości, mimo, że przed chwilą widziałem jaka jest kiedy naprawdę się zdenerwuje.
- Ciebie również miło widzieć – rzuciłem w jej stronę słowami wypełnionymi po brzegi ironią.
Hm… Może jednak ten dzień nie jest do końca stracony?
- Pieprz się Jonas – warknęła ponownie, jednak tym razem włożyła w to dużą dawkę jadu.
Doskonale widziałem, jak jej ręce mocniej zaciskają się na brzegu drzwi powodując, że ich kolor momentalnie pobladł.
- Twoim przyjaciołom raczej przeszkadzałyby twoje krzyki rozkoszy – odgryzłem jej się, na co usłyszałem mocne prychnięcie. – Podaj godzinę, wpadnę kiedy indziej – dodałem po chwili wiedząc doskonale, że tą ją całkowicie rozjuszy. Dododatkowo puściłem jej perskie oczko.
- Jasne, może o wpół do pieprz-się-sam-jonas! – krzyknęła i jestem pewny, że gdyby nie Susan, która tym razem uczepiła się jej ramienia, już dawno podeszłaby do mnie i uderzyła. Zaśmiałem się złośliwie i posłałem w jej stronę kolejny złośliwy uśmieszek, kiedy usłyszałem jej ciężki i płytki oddech.
- Starczy tego – zarządził Lukas, który był wyraźnie rozbawiony tą sytuacją. Jak widać nasza mała wymiana zdań nie zrobiła na nim większego wrażenia.
Widziałem jak Raita zamyka oczy i coś mamrocze pod nosem. Z ruchu warg wywnioskowałem, że chyba coś odlicza. Po chwili jej oczy się otworzyły i była wyraźnie mniej zdenerwowana. Nie podobało mi się to. Wolałem, kiedy ciskała we mnie ogniki złości i miała ochotę spoliczkować. Wtedy wydawała się bardziej… seksowna.
Cztery pary oczu spojrzały na mnie w pełni zdziwione.
Czekaj…
Czy ja powiedziałem to na głos?

________________________________________________________

Przede wszystkim przepraszam za zwłokę! Tyle się działo w moim życiu, że nie miałam czasu spokojnie usiąść i napisać cokolwiek, ba! Nawet nie miałam czasu zbytnio o tym myśleć. Ale teraz mam tydzień wolnego i w końcu wzięłam się za siebie. Usiadłam na dupie i w jeden cały dzień, plus troszkę wieczoru, napisałam cały rozdział. Mam nadzieję, że Was zadowoliłam i długością i jakością ^^

Drogie dziewczyny! Stworzyłam podstronę, która zawiera wszystko co dotyczy tego bloga i szablonów. Jeżeli któraś jeszcze gubi się w bohaterach, to zapraszam do zakładki, która ma jeszcze pewne braki, ale wkrótce zostanie uzupełniona. Dodatkowo chętne zapraszam do Fabuły, którą niedawno stworzyłam, może trochę Wam pomoże, coś wyjaśni, kto wie ;p

Moi drodzy czytelnicy! Ogłoszenie parafialne:
Trzy bloggerki założyły bloga ze świetnym opowiadaniem, które dopiero się rozkręca, ale posiada dużo pikanterii, humoru i trzech cudownych bohaterów, którymi są trzej bracia Jonas.
Tak, więc zapraszam, czytajcie, komentujcie & Enjoy!


Dziękuję Wam za komentarze pod ostatnim rozdziale, kochane! ;*
Nie zatrzymuję Was już dłużej, pa!
Xoxo, złotka ;*