3.01.2013

03. "Cholera. Matka mi sfiksowała"


Pisane przy: KT Tunstall - Suddenly I See

RAITA [Środa - 31.08.2005]
Leżałam na łóżku żując gumę. Wpatrywałam się w kolekcję wyżutych polimerów przylepionych do sufitu. Rozmyślałam nad jutrem. Jeszcze niedawno mogłam swobodnie wylegiwać się do późna rozwalona wygodnie na łóżku, a... no właśnie, a jutro? Elegancko ubrana w niewygodne, galowe ciuchy, które stanowczo za mocno będą upinać tu i ówdzie uwydatniając moje "kobiece wdzięki" i nosząc na moich biednych stopach piętnastocentymetrowe "nieziemsko boskie" czarne szpilki, będę zmuszona iść na rozpoczęcie roku szkolnego.
Eh, że też musiała mnie mama złapać na udanym dniu, że też musiałam z dobroci serca zgodzić się na to, że też te trampki musiały mi się tak podobać. W końcu mogłam się tego spodziewać. Moja mama koniecznie chce zrobić ze mnie "wielką damę", którą ja usilnie próbuję nie być. Ta sprzeczność naszych pokoleń mnie dobija. Co zrobić? Czasem żeby postawić na swoim muszę zgodzić się na jakiś dziwny haczyk z jej strony. Jako, że kochana istota, która wydała mnie na świat, jest projektantką mody, to oczywiście wymarzyła sobie mnie w jej "odjazdowych i wyczesanych w kosmos ciuchach", jak ona to określiła. A podobno to młodzież używa dziwacznych slangów...
Tak czy siak, żeby nosić te piękne za kostki, czerwone bez nadruku trampki z Conversa musiałam poświęcić swoje ciało na ten jeden dzień. I to wcale nie jest jak podpisanie paktu z diabłem, nie, to cudowne porozumienie uwzględniające dobro obydwu stron, biorąc za ważniejsze dobro tej starszej strony. Czyli innym słowem, albo raczej rozkazem "Chcesz nowe trampeczki? To wciskaj się w te o rozmiar za ciasne ubrania i wio na rozpoczęcie zanim zasadzę ci takiego kopniaka, że bomba w Hiroszimie to przy tym pikuś". Eh... I w co ja się wplątałam? Dobrze, że chociaż potrafię w nich chodzić... Ba! Jakżebym mogła nie umieć?! Bo moja matka wcale nie wydała niewyobrażalnie dużą kwotę, aby jakieś sztywne babsko uczyło mnie jak chodzić i jak się zachować w gburowatym towarzystwie, znaczy arystokratycznym towarzystwie matki. Ha! Bo jako brzydkie kaczątko rodziny muszę chociaż na przyjęciu wyglądać jak piękny łabędź, żeby to moja matka mogła pokazać ludziom "takiego wała" i szczerzyć się z wyższości nad ich marnymi córkami. Nie ma to jak uwielbienie twojej osoby przez matkę kiedy ma się kompleksy. Czy życie koniecznie zawsze musi dawać mi po dupie? Boże czy ja jestem aż tak upierdliwa, że postanowiłeś sobie ze mnie drwić w tak nikczemny i okrutny sposób? Chcę spokojnie przeżyć swoje życie, bez większych ekscytacji.
Z zamyślenia wyrwał mnie jakże energiczny i stylowy dzwonek telefonu, jakim jest "Nokia Tune". Nie, wcale nie jestem tak leniwa, że nie chciało mi się go zmienić, moja komórka po prostu kocha ten polifoniczny sygnał. Cóż poradzić? Kochanków nie rozdzielę. Odruchowo spojrzałam na wyświetlacz "Lukas", a ten czego chce o tej porze? Toż to zegarka w domu nie ma czy może zapomniał okulary włożyć? Odebrałam i usłyszałam głos mojego przyjaciela, który był nad wyraz radosny.
- Tobie też kosmici pokradli zegarki? - Spytałam z sarkazmem.
- Tak, razem z moją ukochaną przyjaciółką, a zamiast niej podstawili androida. Ej! Oddawaj mi przyjaciółkę! - Zaśmiał się. Ja również. On zawsze potrafił mnie rozśmieszyć.
- O co chodzi? - Przeszłam do sedna.
- Masz włączonego laptopa czy dalej zakurzony siedzi w kącie szafy?
- Już włączam - mruknęłam.
Usiadłam na łóżku i sięgnęłam ręką do szafki nocnej. Wyjęłam laptop i odpaliłam go.
- Słyszysz? - Powróciłam do rozmowy.
- Tak, brawo, udało ci się znaleźć magiczny guziczek, a to co słyszysz to sygnał startowy programu Windows. - Znowu się zaśmiał. Teraz to mnie uraził. Dorwę go jutro i mu... Loczki z głowy powyrywam. - Brak riposty? Chyba musiałem cię zdenerwować - Nie widziałam go, ale byłam pewna, że teraz powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem. - Dobra, koniec śmiechów, chichów, przejdźmy do interesów. - powiedział nader poważnie. Ah, te jego rozdwojenie jaźni. – Wejdź na link, który ci wysłałem, tam gdzieś po lewej powinno być 'zagłosuj'. - Podążałam wedle instrukcji.
- Nie wiedziałam, że Spinelly interesuje się fotografią. To dziewczę mnie zaskakuje - powiedziałam, uśmiechając się do siebie. Po zagłosowaniu spojrzałam na nagrodę. - Twoja chęć jej wygranej wcale nie wynika z tego, że otrzyma nowiuśkiego, ulepszonego laptopa, którego pewnie jej buchniesz prawda? - rzekłam dumnie, odkrywając jego misterny plan.
- Mówiłem ci kiedyś, że nieładnie jest czytać komuś w myślach?
- Pierwsze słyszę. - Zaśmiałam się.
Pożegnałam się z przyjacielem, w wyniku czego w odzewie usłyszałam całą wiązankę ciepłych słówek na dobranoc.


[Czwartek - 01.09.2005]
Leżałam na łóżku i próbowałam ponownie wpaść w przepiękny sen, w którym to dwaj przystojni jak greccy bogowie bruneci karmią mnie ciemnym winogronem na piaszczystej plaży pod palmami, gdzie obok na leżaku przygrywa na gitarze młody Axl, a nieopodal w tanecznym kroku Morrison wyciska dla mnie sok z świeżych owoców. Próbowałam ignorować dzwonek budzika, który wciąż i wciąż zwraca na siebie moją uwagę, odganiając tak przyjemne myśli z mojej głowy. Niestety jak to w moim życiu bywa, po raz kolejny wszechświat sprzymierzył się z siłami zła przeciwko mnie. Przez siły zła, chodzi mi o matkę, oczywiście. Szczerze? Miałam zamiar leżeć w łóżku cały dzień i nic nie robić. Oczywiście musiałabym udawać, że coś mi dolega, ponieważ dziś jest dzień tak uwielbiany przez wszystkich nastolatków, którzy tylko marzą aby wejść przez wielkie, potężne drzwi i zostać uwięzione na cztery godziny w murach tak ukochanej przez wszystkich instytucji, która podobno ma nam dostarczyć wiedzy potrzebnej w przyszłym zarządzaniu naszym dalszym życiem. Tak jest, rozpoczęcie roku szkolnego.
Jak widać moja mama miała inne plany dla mnie. Głośno wparowała do mojego pokoju, odsłoniła wszystkie zasłony i ściągnęła ze mnie kołdrę, nie omieszkała przy tym śpiewać, to jest wyć. No tak. Albo chłód okalający moje ciało, albo popękane bębenki spowodują, iż podniosę swoje cztery litery z niewiarygodnie miękkiego materaca. Ostatecznym powodem mogą być promienie słoneczne, które od momentu wpuszczenia ich do pokoju, próbują wedrzeć się do moich oczu.
Niechętnie, ale podniosłam jedną powiekę, a potem drugą. Podparłam się łokciami i z pożałowaniem spojrzałam na ubrania, pozostawione przez moją matkę. Na mojej twarzy pojawił się grymas, gdy tylko wyobraziłam sobie siebie w tym… czymś. Ślamazarnym ruchem wstałam z łóżka, machnięciem ręki zebrałam wszystkie ubrania wraz z bielizną i weszłam do łazienki.

Stałam na kafelkach i rozkoszowałam się tym przyjemnym uczuciem, kiedy to krople wody spadały na moje nagie ciało i zabierały ochotę do snu, dając poczucie relaksu i odprężenia. Prysznic. Tak, tego było mi trzeba.
Po jakimś czasie, kiedy woda stała się chłodniejsza, postanowiłam wyjść z kabiny. Po chwili z turbanem na głowie próbowałam wcisnąć się w spódnicę, ale za Chiny nie chciała się przecisnąć przez biodra.
- Mamo! – Zawyłam z rozpaczy.
Jestem pewna, że teraz każdy nasz sąsiad już nie śpi i wygląda przez okno, czy aby na pewno kogoś nie gwałcą. A ja czuję się gwałcona! Moja tusza czuje się gwałcona! Właściwie… to jej prawa zostały pogwałcone, czy jak to się mówi. Oczywiście o ile prawa korpulencji mogą być pogwałcone. O ile istnieją takie prawa…
- Co się… - matka wparowała do łazienki, a jej wzrok nie mówił nic dobrego. Przerażała mnie. Co ja jej takiego zrobiłam? Przecież wciskam się w jej tą kieckę, czyż nie?! – Rany julek, Raita! – krzyknęła i szybko podbiegła do mnie. – Tu jest zamek! – wrzasnęła mi prosto do ucha. A ja wcale nie mam ochoty przyłożyć rodzonej matce!
Zaczęła szarpać z tyłu spódnicy, ciągnąc w dół, kiedy to ja ciągnęłam do góry. W rezultacie naszej sprzeczki i uciszania się, po chwili usłyszałyśmy dźwięk prucia się. Zamarłyśmy w bezruchu. Moja mama z przerażenia, ja z obawy o jej reakcję. Tak naprawdę cieszyłam się w głębi serca. Spódnica zniszczona, to spódnica nienadająca się do użytku. Gdyby nie ten cholerny materiał, który ściska moje nogi, zatańczyłabym taniec szczęścia, chociaż takiego nie mam. Dobra, co się dzieje? Dlaczego nie słyszę wycia mojej mamy?
- Mamo? - Jęknęłam przerażona. – Żyjesz? – To było najgłupsze pytanie jakie przyszło mi do głowy, ale musiałam się upewnić.
Ograniczonymi ruchami, jakoś obróciłam się o kilka stopni tak, że kontem oka mogłam zobaczyć mamę. Stała nieruchomo i wpatrywała się w martwy punkt. Była jakby… nieobecna. Tak jakby duchowo była w innym świecie, a ciałem przy mnie. Machnęłam raz dłonią przed jej oczami. Nic, zero reakcji. Ponowiłam ruch, nawet kilka razy. Dalej nic. Zamurowało ją.
Cholera. Matka mi sfiksowała. Teraz będę musiała zamknąć ją w szpitalu dla obłąkanych.
- Rany julek, Raita! – ocknęła się, a ja o mało co nie dostałam zawału. – Przecież ja mam drugi komplet na wszelki wypadek – zaświergotała ze szczęścia i już jej nie było, a mi… mina zrzedła.
Tak sobie myślę. Czy jak zaniosę zdrową osobę do psychiatry, to wsadzą ją pomiędzy cztery białe ściany? Albo chociaż mnie? Bo ja nie chcę już żyć w tym domu! Z tymi ludźmi! Ani chwili dłużej! Boże! Za jakie grzechy? Mam dopiero szesnaście lat, nie mogłam w tak krótkim czasie dużo nagrzeszyć. Więc za co mnie karzesz? Jestem dobrą i przykładną obywatelką Stanów Zjednoczonych, więc do cholery, czemu?!


Biegłam ile miałam sił w nogach. Tak długo się szykowałam (czyt. tak długo musiałam męczyć się z tymi ubraniami i jękami ekscytacji mamy na mój widok), że kompletnie zapomniałam o rozpoczęciu. Jestem spóźniona już dwadzieścia minut, więc jak dobiegnę do szkoły, to wejdę w połowie zdania dyrektora. Cudownie. Chociaż mam u niego fory, to nie znaczy, że mogę go aż tak bardzo wykorzystywać. Dobra, nie chcę go wykorzystywać. Dobra, chcę, ale mam już wiele innych powodów do stałego przebywania w jego gabinecie. Oh, jakby rzeczywiście mi na tym zależało. Szczerze? Po prostu nie mam ochoty być powodem naszej kolejnej kłótni, mimo iż mnie ona rozbawia, ale nie, nie, kiedy indziej.
Wbiegłam do szkoły i o mało nie wyrabiając na zakręcie dotarłam do auli. Pchnęłam obydwie części drzwi, które z hukiem otworzyły się na rozcież. Jej, ostatnio tak dobrze nie chodziły. Ostatnio to wraz Susan musiałyśmy pchać jedną część, bo drogi pan konserwator zapomniał naoliwić zawiasy.
Wszystkie oczy zebranych były zwrócone w moją stronę. Widziałam ten chłód w tęczówkach dyrektora. Nic dziwnego, przerwałam jego przemowę. No cóż, zostaje mi jedynie brnąć w to dalej. Ruszyłam przed siebie, ignorując wszystkie gały, które rejestrowały każdy mój ruch. Cholera! Mam tego dość! Czy moje pokonywanie drogi jest, aż tak naprawdę interesujące, żeby już przez ponad dwie minuty dalej wpatrywać się we mnie, zamiast kontynuować przemowę? Stanęłam w miejscu i spojrzałam na dyrektora krnąbrnym wzrokiem. Chciał tego? To niech ma. A miałam dzisiaj dać sobie spokój.
Stałam idealnie między rzędami klas pierwszych i drugich. Niech dzieci się uczą. Może któreś z nich obejmie moje rządy. O ile będzie miało tyle szczęścia  w życiu, ile ja póki co miałam... Przynajmniej w tym wypadku.
- Dzień dobry. – Uśmiechnęłam się szeroko, ukazując swoje ząbki. Widziałam po minie dyrektora, iż już żałował, że nie zignorował moje wejście. Dzięki mojemu zachowaniu tracił uszanowanie wobec innych, jednak oni wciąż, boi dupy, bały się mu sprzeciwić. I nie mówię tu tylko o uczniach, ale również o nauczycielach.
Chciałam coś jeszcze powiedzieć, podręczyć się z nim, ale przypomniało mi się, że gdy tutaj wchodziłam widziałam jego uśmiech. Szeroki, życzliwy i szczery. Sama nie wiem dlaczego, ale podziałał na mnie kojąco. Był taki ciepły. Dlatego wyprostowałam się, złączyłam nogi, lewa ręka spoczęła prosta koło lewej nogi, a prawą mu zasalutowałam.
Z początku był zaskoczony, ale potem znowu zobaczyłam ten sam uśmiech co wcześniej. Mimo wolnie odpowiedziałam mu tym samym.
Wszyscy lustrowali raz mnie raz dyrektora wzrokiem. Jeszcze pomyślą, że jesteśmy kochankami… Miałam już dość tego ich wytrzeszczania gał, więc szybko przeszłam do swojego rzędu i usiadłam obok Susan.
- Jestem z ciebie dumna – szepnęła i uśmiechnęła się.
Zawsze była przeciwna wchodzeniu w dyskusje z nauczycielami. Właściwie z wszystkimi. O dziwo ta dziewczyna była i jest, zawsze pokojowo nastawiona do wszystkich. Dlatego teraz, kiedy zrezygnowałam z zdenerwowania pana Winchestera, była szczęśliwa.
- Tsa… - mruknęłam jedynie.
Uwielbiałam denerwować ludzi. Naprawdę nie wiem, co dyrektor zrobił, ale ten jego uśmiech… Sama nawet nie mogę tego określić. Zawsze byłam dla niego wredna. Nie jestem z tego powodu dumna, ale… Po prostu kocham go denerwować. Dzięki niemu… Dzięki tym naszym sprzeczkom czuję się… szczęśliwa. Wiem, dziwna jestem, żeby czuć się dobrze, wtedy kiedy innym robię na złość, ale... Są to po prostu nieszkodliwe sprzeczki, które zawsze, zazwyczaj później (później, później oraz później i później), kończą się naszym, wspólnym śmiechem. Głupio mi przyznać, ale takie relacje z Panem Winchesterem zastępują mi te prawdziwe, z ojcem. Chociaż jesteśmy dla siebie uszczypliwi, często wredni i właściwie obcy, to jakoś… dobrze się dogadujemy. Mogłabym powiedzieć nawet, że jest dla mnie autorytetem wśród mężczyzn.
Z moim ojcem jest inaczej. Mimo iż również jesteśmy dla siebie wredni, to wciąż go nie znam. Taka prawda, w ogóle nie znam swojego taty. Tak jakby to był kolejny, zwykły przechodzień w moim życiu. Z tą różnicą, że jest już w nim ponad szesnaście lat.
Poza tym… Dzięki mojej szanownej mamuśce (tak, teraz jestem z niej zadowolona, ba, nawet i wdzięczna), mogę robić co chcę. No może niedosłownie, ale zawsze jakoś unikam poważniejszej kary od dyrektora. A sprawiła to jedna, krótka rozmowa w cztery oczy po pewnym wypadku. Otóż mój sok wiśniowy wylał się na włosy niejakiej Roxanne. No dobra, może i rzeczywiście nie był to wypadek, ale... Dobra, nie był to wypadek, po prostu… przypadek! Nie, też nie. Dobra, zdenerwowałam się i poniosło mnie tak bardzo, że aż mój sok wylądował na jej głowie. W całości. Co do kropelki. Szlak! Ja naprawdę jestem wredna…
Dyrektor nie był zadowolony tym faktem w szczególności, że w tym dniu do naszej szkoły zawitała jakaś komisja czy coś. Na szczęście te ważne dla pana Winchestera osoby nie widziały całego zajścia, jednak na nieszczęście dyrektor jest bardzo ostry, jeśli chodzi o prawidłowe zachowywanie się w szkole. Dlatego wziął mnie na dywanik i chciał zawiesić w prawach na dwa tygodnie. I wtedy... Do gabinetu wparowała moja matka. Po rozmowie bez mojej obecności Pan Winchester zmienił do mnie nastawienie. Nie wiem czy moja mama ma jakąś niesamowitą siłę perswazji, czy coś innego, ale to bardzo pomogło. Co prawda dalej był sztywny, krzyczał na mnie, zdarzało mi się wykonywać kary, ale nigdy więcej nie groził mi zawieszeniem czy wydaleniem ze szkoły. Dzięki częstszym wizytom w jego gabinecie, poznaliśmy się bliżej. Dalej zachowywaliśmy dystans między sobą, w końcu to mój dyrektor, a ja jestem uczennicą, jednak… Zauważałam różne jego cechy, czasem potrafiłam przewidzieć jego reakcje, które najczęściej wyrażały chęć rozwalenia wszystkiego w koło. I to w cale nie z mojej przyczyny. Dlatego lubiłam się z nim droczyć. Nie dlatego, że w ten sposób zwracałam uwagę innych na siebie. Nie dlatego, że jestem rozpieszczoną dziewczyną, która myśli, że wszystko jej wolno. Nie dlatego, że jestem w okresie buntowniczym, a w domu mam nie za ciekawą sytuację. Wersje są różne, które krążą po szkole. Ja robiłam to dlatego, że polubiłam tego staruszka. Poza tym po rozmowie mamy z dyrektorem mam większe luzy i… co by nie było, cieszę się z nich. I korzystam póki mogę, w końcu to przedostatni rok w tej szkole, a ja jestem nastolatką i muszę się wyszumieć, ot co! Jak cukier w trzcinie! Czy jak to tam było…
Dyrektor popatrzył na nadal szeptających między sobą uczniów z niezadowoleniem wypisanym na twarzy, jednak szybko przybrał maskę i kontynuował swoje przemówienie. Jej, taki dobry aktor, a marnuje się w tej szkole.
- Miejmy nadzieję, że ten rok będzie bardziej owocny od poprzedniego, w którym wyniki w nauce były wysokie. Postarajmy się aby w tym roku były jeszcze lepsze. Wierzę, że jesteście w stanie tego – dokonać. Bla, bla, bla. To ja się wyłączam.
Sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam z niego telefon i słuchawki, które zaraz wsadziłam do uszu, a drugą stronę kabla podpięłam. Po chwili w głowie słyszałam już tylko Led Zeppelin. Przymknęłam oczy i wsłuchałam się w gitarę prowadzącą.
Nagle poczułam jak słuchawki wypadają mi z uszu za pomocą czyjejś ręki, która, o ile mnie wzrok nie myli, teraz sięga po mój telefon. Natychmiast strzeliłam tego kogoś w rękę i odwróciłam wzrok w kierunku syku, jaki wydobył się z jego gardła. Oczy wyszły mi na wierzch, jemu z resztą też. Tak jemu! Człek o płci przeciwnej! Ta sama szumowina, gadzina… jedna, no! Nie wystarczyło mu nasze spotkanie w centrum? Dokładki sobie życzy? Z chęcią kopnę go w inną część ciała, jak tak bardzo chce.
- Najpierw czekolada, a teraz jeszcze chcesz ukraść mi telefon? – syknęłam w jego kierunku na tyle cicho, by ponownie nie przerywać dyrektorowi.
Poza tym, chwila. Skąd on się tu wziął? Przed chwilą jeszcze nikt nie siedział obok mnie. Cham jeden, gdzie indziej nie mógł? Tylko tu? Ha! To niech na ziemi sobie usiądzie. Pod ścianą, z tyłu, w kącie najlepiej. Jamochłon jeden, śledzi mnie pewnie.
- Twój telefon, to zabytek, nie przyda mi się – znowu ten kpiący ton. Nienawidzę gnoma. O tak! Skoro nie znam imienia tego osobnika, to od teraz będzie się zwał Gnom. Przez duże G, o!
- To czemu sięgałeś tą parszywą, ohydną… - zaczęłam wymieniać przymiotniki, kiedy mi…
- Ponieważ chciałem wyłączyć muzykę – … przerwano. A co to pajac delikatnie szturchnąć nie mógł, tylko od razu przystąpił do ataku na moją własność? Poza tym, co on ma do Led Zeppelin, czy Whitesnake, których piosenka leciała kiedy mi przerwał? Co, nie lubi rocka? Miałam ochotę złapać go za uszy i nauczyć podstaw muzyki. – Nie żeby Burn mi się nie podobał, ale… - Czekaj, on wie co to za zespół? On potrafi rozpoznać ich piosenki? Nie taka książka, jak ją malowano. Czy jakoś tak. Dziwne… Mimo, iż przed chwilą pałałam do niego nienawiścią, teraz odczuwam takie ciepełko blisko serduszka. Cholera, aż zaczęłam mówić zdrobniale. Co się ze mną dzieje? Chłopak docenia dobrą muzykę i tyle! – To jest szkoła, trochę kultury, tak? – Znowu. Znowu miałam nieodpartą chęć przyłożenia, rozwalenia, rozgniecenia… jego przepięknej twarzyczki, tak mocno, że dostanie nunchaku w genitalia lub po prostu wykastrowanie, to byłby pikuś. Ten patafian chce mnie uczyć kultury? Mnie? MNIE?! Ha! Bo pęknę z śmiechu i zaleję jego przystojną twarz swoją krwią i flakami! Nie… Nie poświęcę się, aż tak bardzo.
- Mówi to facet który chciał zwinąć mi telefon - bąknęłam pod nosem niezadowolona.
Prychnął. Usłyszał to. Gadzina, dobry ma słuch. Czekaj... Prychnął na mnie?! Czy on mnie zlekceważył? Co za... za... nieprzyjemny chłopak. Aż chciałoby się z rozkoszy przejechać jego cudowną twarzą po papierze ściernym.
- Wiem, jestem greckim bogiem, ale twój wzrok mnie irytuje - ta arogancja z nutką kpiny w głosie... Kiedyś go zabiję, przysięgam.
Jak myślisz mózgu... Mogłabym go rozkwasić o ziemię, o tutaj przed nogami? Nikt nawet nie zauważy...
- Wiesz, niekoniecznie ciekawi mnie rozmiar twoich genitaliów - warknęłam ironicznie.
Po paru sekundach spaliłam buraka, kiedy doszło do mnie co powiedziałam. Dlaczego kiedy ktoś przywołuje mi na myśl przystojniaków z sześciopakami w kamieniu łupanych, to na myśl przychodzą mi ich... Jestem chora...
Jednak...
Pfy...! Nie będzie mi jakiś dzieciak w obcisłych gaciach, co mu na pewno uciskają jedyny mózg jakim większość facetów myśli, mówił o czym mam myśleć! Za kogo on się uważa? Przychodzi taki odpicowany z seksownym wzrokiem, boskimi kośćmi policzkowymi i prześlicznym uśmiechem i co? I myśli, że co? Że bezkarnie pozwolę mu wkroczyć na moje terytorium i robić co chce? Ha, w jego chorych snach!
Coś mnie nagle wyrwało z pięknych marzeń, jak to rozrywam jego gębę na kawałki i rzucam rekinom na pożarcie. Właściwie nie coś, a ktoś. I ten ktoś zaraz dostanie, jeśli nieprzestanie patrzeć się na mój biust! Co on sobie do szarej, nędznej nędzy wyobraża?!
- Tutaj też rewelacji nie ma - mruknął beznamiętnie, przerzucając wzrok na moje źrenice i perfidnie się w nie wpatrując. A we mnie... Aghr! Całe moje ciało się gotuje!
Nie będzie taka świnia, co to manier i zaraz zębów nie ma, oceniać mojego biustu!
- A co masz do moich piersi? - warknęłam wściekła, wpychając palec wskazujący w jego klatkę piersiową.
Nie omieszkałam przy tym wydać z siebie krzyk goryczy, który swoim jakże "delikatnym i przyjemnym" dźwiękiem, zwrócił wzrok wszystkich obecnych w sali na nas obojga. Wspomniałam, że do tego wszystkiego zdążyłam już usiąść na jego kolanach w szyku bojowym, z rozłożonymi nogami, co delikatnie mówiąc, w takiej pozycji i moim wykonaniu... marnie wygląda?
Pogrążam się, co? Ale co ja mam poradzić na to, że Boże, tak do Ciebie tam na górze mówię, że stworzyłeś taką istotę jak on?
Hej, może i mam mały rozmiar miseczki, chociaż też bez przesady, ale co go to do diaska obchodzi!
- Raita! Co to ma znaczyć?! - Usłyszałam jeden z najbardziej przerażających dźwięków, jaki może z siebie wydać człowiek.
Jej, jak się zdenerwuje, potrafi być groźny.
- O, dyrektor? - Głupszego pytania chyba nie mogłam zadać... - Bo ja... - zamyśliłam się i natychmiast zeszłam z kolan tego pajaca, kiedy tylko zaważyłam, że to raczej nie jest najlepsza pozycja do wkręcania kitu dyrektorowi i wyjście z tego zdarzenia cało. - Witam się z nowym uczniem - wymusiłam na sobie uśmiech i nieporadnie, do tego po omacku, żeby nie zrzucić wzroku z Pana Winchestera, próbowałam chwycić dłoń Gnoma, by ją uściskać.
W końcu ją znalazłam i mocno ścisnęłam, żeby usłyszeć to piękne wycie z bólu. Jednak on siedział jak zamurowany, kompletnie wgnieciony w fotel i miał za nic, że jego dłoń robi się powoli purpurowa. A on co? Myśli, że jak się nie rusza, to go nie widać? Już tego próbowałam i stanowczo mogę powiedzieć, że to nie zdaje egzaminu. Co gorsza, kończy się guzem. Przynajmniej w moim wypadku.
- Do mojego gabinetu! Ale już! - Tak zdenerwowanego dyrektora, to ja nie widziałam od... nigdy? Racja... Jeszcze ani razu nie udało mi się doprowadzić go do takiego stanu. Tym razem chyba mocno przesadziłam...


Dyrektor od jakiś dobrych kilku minut przypominał regulamin szkolny, który według jego słów, złamaliśmy w dziesięciu punktach zaledwie w trzy sekundy. Słuchałam tego w ciszy, skupiając się bardziej na mimice jego twarzy, która swoją drogą była bardzo zabawna, a nie sensie zdań, który i tak by do mnie nie dotarł.
- Raita? Raita! Raita, słuchasz mnie? – Zaczął warczeć dyrektor.
- „Nie” - pomyślałam. - Ależ oczywiście, jakżeby inaczej – zapewniłam go uśmiechając się delikatnie.
Przelotnie spojrzałam w stronę Gnoma. Siedział cicho. I dobrze. Niech się nie odzywa. Inaczej będę zmuszona zamknąć jego usta na wieki. I będzie żyć pod ziemią razem z korzeniami.
- W takim razie, z mojej strony to wszystko. Mam nadzieję, że nigdy więcej nie spotkamy się w tak licznym gronie – skończył swój monolog, a ja odetchnęłam pełną piersią.
W końcu fajrant. Z szerokim uśmiechem wstałam z krzesła i udałam się do drzwi. Chciałam już wyjść kiedy usłyszałam znaczące chrząknięcie. Mimowolnie odwróciłam się.
- Przepraszam panie dyrektorze za moje zachowanie. To się więcej nie powtórzy – jęknęłam w jego stronę. Przerzuciłam wzrok na osobnika wgniecionego w krzesło. A ten co? Zamierza tak siedzieć, aż wybudują mu pomnik? - E, stary grzybiarzu, unoś swe cztery litery, bo mchem zarośniesz – warknęłam do niego. Rzucił mi jedynie przelotne spojrzenie pełne gniewu, ale ani warzył się odezwać w towarzystwie dyrektora.
- Raita! - Usłyszałam krzyk zza biurka. No tak, przecież miałam się poprawić. Ale moja wina, że ten warchoł działa mi na nerwy, nawet kiedy nic nie robi? - Z panem Jonasem mam jeszcze sprawę do przedyskutowania. - wyjaśnił, usprawiedliwiając zwłokę Gnoma.
- Już wychodzę. Do widzenia – pożegnałam się i szybko opuściłam gabinet, żeby uniknąć niepotrzebnej wymiany zdań między nami.

______________________________________________________________
Mam dobry humor po Sylwestrze (który nawiasem mówiąc troszkę mi się przeciągnął xd), a więc i rozdział utrzymany jest w takim duchu.
Rozdział w całości poświęcony Raicie i przyznam, że jestem dumna z długości ^^
Mam nadzieję jednak, że nie jesteście źli z tego powodu i że oczy wam nie wyparowały z nadmiaru xd

Xoxo, proszę o szczere komentarze, dziewczyny ;*

6 komentarzy:

  1. Rzeczywiście humor Ci dopisuje, tak jak i temu opowiadaniu. Uwielbiam tą sarkastyczno-groteskową Raitę, ona jest po prostu świetna xd
    A i dyrektor (o, nowa postać xd) wydaje się miłym człowiekiem ^^
    Uśmiałam się w momencie ich kłótni o okrzyku bojowym Raity xd I ta pokojowa Susan xd

    Czekam na następny, mam nadzieję, że będzie więcej postaci. Nie mogę się doczekać, aż spotkają się wszyscy w jednym pomieszczeniu xd

    OdpowiedzUsuń
  2. hahaha, dziewczynoooo xd to bylo genialne xd
    "- Twój telefon, to zabytek, nie przyda mi się – znowu ten kpiący ton. Nienawidzę gnoma."
    "- Wiesz, niekoniecznie ciekawi mnie rozmiar twoich genitaliów - warknęłam ironicznie.
    Po paru sekundach spaliłam buraka, kiedy doszło do mnie co powiedziałam. Dlaczego kiedy ktoś przywołuje mi na myśl przystojniaków z sześciopakami w kamieniu łupanych, to na myśl przychodzą mi ich... Jestem chora..."
    "- A co masz do moich piersi? - warknęłam wściekła, wpychając palec wskazujący w jego klatkę piersiową."
    "Przerzuciłam wzrok na osobnika wgniecionego w krzesło. A ten co? Zamierza tak siedzieć, aż wybudują mu pomnik? - E, stary grzybiarzu, unoś swe cztery litery, bo mchem zarośniesz – warknęłam do niego."
    te teksty sa the best xd
    ja chce wiecej ich klotni! xd oni sa boscy! xd

    ~misiaczkowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a! oczy mi nie wyparowaly xd
      wlasnie podoba mi sie ta dlugosc xd
      jak dla mnie poki ty piszesz, moga byc i trzy razy dluzsze xd

      ~misiaczkowa

      Usuń
  3. podoba mi się! bardzo mi się podoba !:D
    i polubiłam Raitę chociaż po 1 rozdziale Ci napisałam że mi się nie podoba;p cofam to :d
    no i Susannah :) mało jej było;p
    a Joe? co on taki spokojny w gabinecie był ? podejrzane :D
    i podobało mi się, że była tylko Raita :)
    czekam na kolejny rozdział !!!:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Obscene_Dangerous4 stycznia 2013 19:21

    Dziewczyno, zadziwasz mnnie! To jest... to jest... to jest po prtostu świetne! xd AAaaa! Świetne powiadam! xd
    Ja chcę więcej ich kłotni! Oni razem są po prostu boscy! :D
    A właśnie... Tak się zastanwaiam, jak Aga wspomniała powyżej, ten Joe był jakoś podejrzanie spokojny w gabinecie ;]
    Wgl. kocham te teksty Raity, ona jest świetna :D A jej matka taka zakręcona xd

    Czekam na następny rozdizał! ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie również bardzo spodobał się ten rozdział. Uwielbiam takie kłótnie pomiędzy bohaterami. Czekam na nn i pisz szybko. Pozdrawiam M&M

    OdpowiedzUsuń